2018-01-10 Aktualności

Veritate ac Labore - Prawdą a Pracą

Felieton redaktora naczelnego

Polska ma nowego ministra zdrowia, którym został prof. dr hab. med. Łukasz Szumowski. Profesor jest kardiologiem-elektrofizjologiem, byłym kierownikiem Kliniki Zaburzeń Rytmu Serca w Instytucie Kardiologii (IK) w Aninie, w którym pracował od roku 1998. Na stanowisko ministerialne „przesiadł się” ze stanowiska sekretarza stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego, które piastował w latach 2015-2018. Jest absolwentem Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Kariera naukowa toczyła się jak na polskie warunki – szybko: w 2002 r. doktorat, w 2008 r. – habilitacja, w 2016 r. –profesura. którą odebrał z rąk obecnego prezydenta Polski. Jest autorem ponad 150 prac opublikowanych w krajowych i międzynarodowych pismach naukowych. To bodajże jeden z najmłodszych ministrów zdrowia w stuletnich dziejach Polski Niepodległej – w chwili objęcia stanowiska jest bowiem równolatkiem… pierwszego ministra zdrowia, dr. Władysława Chodźki (Rada Regencyjna Królestwa Polskiego utworzyła 30 grudnia 1918 r. nowy resort – Ministerstwo Zdrowia Publicznego i Opieki Społecznej, stawiając na jego czele dr. Chodźkę.)

Nie znamy jeszcze szczegółowych zamierzeń nowego ministra, lecz z wypowiedzi udzielonej podczas panelu zorganizowanego przez "Rzeczpospolitą" wyraził nadzieję, że kiedyś uda się wprowadzić krajową agencję badań medycznych, która pozwoli na badania epidemiologiczne i efektywności kosztowej, a przełomowe technologie medyczne będą wreszcie powstawać w Polsce.

Są to zamierzenia bardzo pragmatyczne i wydaje się – realne do spełnienia w dającej się przewidzieć przyszłości. Obecna sytuacja w Służbie Zdrowia jest wręcz fatalna i mimo półśrodków czy ćwierćśrodków, a wręcz prób zamalowania rzeczywistości radosnym graffiti – bezustannie stacza się po równi pochyłej. Nowy minister będzie miał arcytrudne zadanie z wysprzątaniem tej stajni Augiasza, gdzie od kilkudziesięciu lat przybywało bałaganu, który można także określić inaczej, zdecydowanie mniej elegancko. Wszelkie nieśmiałe próby zmiany dotychczasowej sytuacji można było opisać mianem co najwyżej wishful thinking, o ile nie gorzej.

Chaos do trzeciej potęgi, liczba „nowych-starych” (bo w nowym opakowaniu) coraz liczniejszych aktów prawnych, brak koordynacji poziomej i pionowej, strajki rezydentów, gotujące się do walki inne legiony pracowników, niezrozumiała ostatnia „reforma” pod kryptonimem „sieć szpitali”, która miała być panaceum, kompletne nieliczenie się z głosami zagubionych pacjentów, zwłaszcza tych najbiedniejszych, których nie stać na usługi komercyjne, mieszkających poza wielkim ośrodkami, śmieszna wojna o jakieś ułamki procentów (może 6, a może 6,25 czy 6,30%), o które miał być zwiększony podatek zwany składką zdrowotną, ucieczka za chlebem polskich lekarzy, farmaceutów, pielęgniarek, ratowników.

Ostatnią propozycją ustępującego ministra wyartykułowaną podczas ostatniej Sejmowej Komisji Zdrowia było stwierdzenie, że: rozważany jest pomysł, aby sprowadzać personel medyczny, w tym lekarzy, którzy wykonywaliby zawód w oparciu o ograniczone prawo wykonywania zawodu, natomiast nadzór i odpowiedzialność na terenie podmiotu leczniczego miałby ponosić dyrektor. Minister dodał, że w większości krajów UE i nie tylko szeroko pojętą opiekę nad pacjentami sprawują osoby, a nie konkretnie lekarze i system dobrze funkcjonuje. Padła również propozycja rozwiązania problemów kadrowych w postaci np. dyżurów lekarskich pod telefonem, o których decydowałby dyrektor wyposażony w większą swobodę i możliwości organizacyjne (www.medexpress.pl. 08.01.2018). Czyli miał leczyć dyrektor wspomagany przez lekarza pod telefonem. Czy można wymyślić coś bardziej, powiedzmy delikatnie, bezrozumnego? Zrozumiałem wtedy, że ci Polacy wykształceni w kraju za pieniądze polskiego podatnika zostali odpisani na straty i oddani jak ludzie niepotrzebni w pacht tym, co ich akurat potrzebowali – w dodatku gratis, jak zbędne rupiecie, jak chłopi pańszczyźniani kilka wieków temu.

To, co przedstawiłem powyżej w wielkim skrócie, było właśnie owym graffiti na brudnej, praktycznie niemalowanej ścianie, to były tematy zastępcze, które suflowały nam media prawie wszystkich orientacji, aby przekonać, jak to jest fajnie, a będzie jeszcze fajniej.

Powiał wiatr historii, zdarł graffiti i okazało się, że „król jest nagi”.

Wielokrotnie o tym pisałem; przepraszam więc, że się powtarzam, ale liczę, że taki ogromny zbiór nieprawidłowości przypominający macki nowotworu, oplatającej zdrowy organizm, będzie, jak szybko się da, usuwany przez nadchodzące Nowe.

Wracając do historii, policzyłem wszystkich ministrów zdrowia od roku 1918 (nie licząc rządu na emigracji w Londynie). Liczby są trochę niepokojące, bo świadczą o wyjątkowo małej i malejącej stabilności tego Urzędu – a przecież żeby coś naprawić w tak zdewastowanym systemie zdrowia, szef powinien mieć odpowiednio dużo czasu, po którym nastąpiłaby faza rozliczeń.

Pozwolę sobie przedstawić Państwu tabelkę.

Okres

Liczba ministrów zdrowia

Średnia pracy MZ

II Rzeczpospolita 1918-1939 (21 lat)

5

3,8 lat

PRL 1944-1989 (45 lat)

10*

4,5 lat

III Rzeczpospolita od 1989 r. (30 lat)

20**

1,5 roku

* Nie licząc Bolesława Drobnera, krótkotrwałego przedstawiciela PKWN w 1944 r.

** Łącznie z nowo mianowanym ministrem.

 

Szczególne zastanowienie budzi wiersz ostatni, w porównaniu z wierszem pierwszym. Wiadomo, że wiersz drugi przedstawia dane mało reprezentatywne, ponieważ układ rządzenia był zabetonowany przez jedną wąską grupę narzuconych Polsce ludzi, ale 1,5 roku versus blisko 4 lata dla obu niepodległych państw polskich budzi zdziwienie. Nie zapominajmy, że przed 100 laty nie było wcale lżej. Kraj z olbrzymim trudem składany z 4 bardzo różnych fragmentów, wyniszczony trwającymi 7 lat wojnami, prześladowany przez epidemie, głód, fatalne warunki sanitarne.

Ale co się wydarzyło w ciągu ostatnich lat, że zmiany na stanowisku ministerialnym następowały średnio co 18 miesięcy? Można wyrysować drugą tabelkę, jak też zmieniały się rządy w Polsce, jakie rządziły partie, partyjki i koterie drobniejszego płazu, które „musiały” mieć „swojego” ministra. Chyba najczęściej padało łupem tych harcowników i łowców etatów właśnie Ministerstwo Zdrowia, rzucane często jako ochłap – bez istotnego politycznego znaczenia.

Mam nadzieję, ze obecnie tak już się nie dzieje. Wreszcie rządzący dostrzegli, że bez zdrowych obywateli i prawidłowo prowadzonej polityki demograficznej samymi słowami i pustymi deklaracjami wygłaszanymi podczas paneli, sympozjów, konferencji, narad, stolików i podstolików,  etc. daleko nie zajedziemy, a wszystkie owe dotychczas tak lansowane cuda mogą się nie ziścić, bo decydujący jest czynnik ludzki, a nie kolejna wersja najlepszego nawet urządzenia czy programu przedstawiona na 3D-prezentacji. Zresztą pamiętajmy powiedzenie psychoterapeuty Karla Junga, ucznia Zygmunta Freuda: Gdy słowa usiłują zająć miejsce życia, wtedy psuje się słowa, i życie.

Mam nadzieję, że nowy minister będzie pierwszym z ministrów zdrowia o długim okresie pracowitego trwania, który będzie mógł przedstawić nam, pacjentom, czyli wszystkim obywatelom Polski, realistyczny program naprawy i podjąć energiczne, niewirtualne działania nie: odbudowujące, a tworzące od podstaw – ale nie żądajmy cudów, że wszystko to odbędzie się z wtorku na środę.

Mam nadzieję, że zacznie się odkręcanie śruby biurokratycznej gospodarki typu kołchozowego, która dotychczas dawała coraz mniej czasu pacjentowi i lekarzowi, ginących w powodzi nikomu niepotrzebnych i przez nikogo nieanalizowanych sprawozdań, procedur itd, które kapłani-urzędnicy składali u stóp bożka – Molocha biurokracji.

Ten moloch zostanie zastąpiony międzyuczelnianą i międzynarodową współpracą naukową i wymianą akademicką, czyli prawidłowymi stosunkami międzyludzkimi, w tym zdrową relacją lekarz-farmaceuta-pacjent. Zresztą – to staje się już rzeczywistością. Łukasz Szumowski, będąc sekretarzem stanu w MNiSW w 2017 r. stworzył Naukową Agencję Wymiany Akademickiej (NAWA), działającą właśnie na rzecz umiędzynarodowienia polskiej nauki poprzez wspieranie międzynarodowej współpracy naukowej i wymiany akademickiej. Z programów stypendialnych i grantowych NAWA mogą korzystać studenci, doktoranci, młodzi naukowcy, instytucje naukowe i organizacje pozarządowe. Miejmy nadzieję, że podobny kierunek działania będzie kontynuowany i w nowym miejscu pracy, że zaczną się powroty do Polski, która tak bardzo potrzebuje młodych, dobrze wykształconych ludzi, gdzie dane demograficzne są już nie tylko złe, ale wręcz alarmujące.

Według najnowszego raportu Głównego Urzędu Statystycznego na temat ochrony zdrowia w 2016 r. występują bardzo niepokojące tendencje w strukturze wieku lekarzy i pielęgniarek. Mimo tego, że we wszystkich ww. zawodach medycznych odnotowano wzrost liczby uprawnionych do wykonywania zawodu (diagności laboratoryjni – wzrost o 3%, farmaceuci – wzrost o 2,4%, lekarze dentyści – wzrost o 1,8%), to nadal utrzymuje się rosnąca fala w średniej wieku. W 2016 r. wzrosły liczby lekarzy i lekarzy dentystów należących do najstarszej grupy wiekowej – 65 lat i więcej; podobnie było w grupie pielęgniarek i położnych – najwięcej pielęgniarek uprawnionych do wykonywania zawodu było w wieku 45-54 lata – 98,3 tys. Warto podkreślić, że najmniej było pielęgniarek w wieku poniżej 35 lat (w 2016 r. – 26 tys.) W ubiegłym roku liczba absolwentów pielęgniarstwa spadła niemal o połowę w porównaniu z rokiem 2015.

Potrzeba nam ministra, którego stworzyłby zespół przełamujący narastającą niechęć pacjentów do lekarzy, który potrafiłby rozmawiać ze społeczeństwem, co przedstawiłem w moim felietonie w poprzednim numerze "Leku w Polsce".

Jak to zrobić? Od czego zacząć? Przyznam szczerze – nie wiem; niewątpliwie stanowisko ministra zdrowia w Polsce to najbardziej gorzki i twardy kawałek chleba, stąd zamiast gratulować – raczej wypadałoby złożyć wyrazy szacunku człowiekowi, który świadomie podjął się tak niewdzięcznego zadania.

A może warto nam wszystkim oprzeć się mocno na cytacie ze wspomnień księcia Mieczysława Perejasławskiego-Jałowieckiego, członka Polskiej Korporacji Arkonia z nieodległej przecież, ale jakże innej epoki - końca XIX w., kiedy to Polacy walczyli o zachowanie tożsamości narodowej z wrogami górującymi nad nami brutalną siłą, które to przemyślenia i dzisiaj są jak najbardziej aktualne, a może i coraz bardziej na czasie:

Dla geniuszów, dla nieokiełznanych egocentryków lub doktrynerów w Arkonii nie było miejsca. Natomiast wpojono w nas, że dane słowo jest słowem a nie wiatrem, że przyjęty na siebie względem Kraju obowiązek należy spełnić uczciwie i lojalnie, choćby kosztem swej popularności, choćby trzeba było chwycić za wiosło i płynąć przeciw prądowi, pouczano nas, że interes Kraju jest wyższy ponad doktryny i partie (I tom „Na skraju imperium”).

Jeszcze krócej: Veritate ac Labore. Prawdą a Pracą. Tylko tyle. Aż tyle…

Copyright © Medyk sp. z o.o